Z 13 godzinna zmaina czasu i totalnym zawrotem glowy ladujemy w Ameryce Poludniowej. Co za podroz! Widzielismy dwie noce i dwa dni, dostalismy dodatkowo 1 dzien i zniklo 12 godzin czyli cala podroz trwala zaledwie 15godzin, proste prawda? 😉
Santiago bardzo nam przypomina nasze strony, ma troche z Warszawy i ze starego Krakowa i w dodatku cudnie sloneczna, lipcowa pogode Nocujemy w jednym z naladniejszych miejsc, w kamienicy przy cichej, brukowanej uliczce starego miasta, wygladajacej jak mieszkanie moich dziadkow przy ul.Grodzkiej w Krakowie. Mamy stare komody, podworko a nawet pokoj kapielowy!
Buszujemy po ruchliwych uliczkach, miedzy pucybutami, malarzami i sztukmistrzami, po czym w prawdziwej kawiarni, z kuso ubranymi kelnerkami i zmaskulinizowanym towarzystwie, wypijamy szklaneczke bialej espresso. Przysiadamy przy stoliku na deptaku, ale zaraz podrywa z krzesla ´mariachi´, ktory tak ogniscie spiewa i gra serenade, ze juz nie da sie nic przelknac tylko ruszyc w tany po ulicy! Ale jeszcze jest dzien, trzeba poczekac na zachod i butelke ulubionego chilijskiego wina… 😉