Cape Maclear -> Liwonde National Park

O 5.50 zrywamy sie z lozek, kurcze znow stroz zapomnial nas obudzic. O 6.00 wyjezdza motola ze wsi, czyli nie wiadomo o ktorej, ale po wschodzie slonca. Lapiemy pick-upa pod campingiem, robimy objazd wsi (moglismy zjesc sniadanie) i wyjezdzamy. Mamy szczescie bo kierwca jedzie az do Mangochi, wiec bez przesiadek jedziemy dalej. Kierowca jest wesolkiem nawet jak na mieszkanca Malawi. Caly czas zagaduje do pasazerow i smieje sie z nimi. My smiejemy sie z ich salw smiechu. Na miejscu przesiadamy sie do autobusu i o byl blad. Juz wiemy ze im wiekszy srdek transportu tym dluzej zbiera ludzi, dluzej jedzie i zatrzymuje sie co chwile. Do tego wywoljemy dwie awantury. Po wrzuceniu plecakow na dach podbiega jakis konduktor-naganiacz i wkurza sie ze ktos podebral im klientow, a druga juz nas dotyczy. Zajmujemy ostatnie dwa miejsca w autobusie – wg nas ostatnie. Konduktor wierdzi ze na 4 miejscach siedzi 5 osob i mamy sie przesunac. Pytane gdzie, bo te siedzenia autobusowe sa mniejsze niz w naszych pks’ach i siedza juz 4 dorosle osoby z bagazami. Kaza nam placic za dodatkowe miejsce, my kazemu mu liczyc siedzenia, on probje podburzac innych pasazerow, w koncu mowimy ze wychodzimy do minibusa i dopiero wtedy konduktor daje spokoj. I tak w czasie jazdy kondktor probowal wysepic jeszcze 100KW ale Jaromir kazal mu glosno powtorzyc uzgodnina stawke i podac reszte pasazerowi. Wszyscy swietnie sie bawia. Po godzinie niezbyt komfortowej jazdy (na 3 miejscach!) wysiadamy w Ulongwe i od razu mamy oferte transportu do parku za 800KW (16zl). Sa trzy sposoby pokonania 16km do parku : z buta (odpada), samchodem 4WD (chwilowo nie mamy) oraz taksowka rowerowa.

Negocjacje ceny wygladaj zwykle tak. Najpierw nie jestesmy kompletnie zainteresowani ruszaniem sie z tego uroczego przystanku. Grzecznie odmawiamy wszystkim naganiaczom. Idziemy do sklepu napic sie. Tlum wielbicieli nie opuszcza nas. Podchodzi ktos lepiej ubrany i mowiacy po angielsku, zagaduje, odpowiadamy, opowiada o znanym nam dobrze opcjach dalszej poorzy. W zasadzie Jaromir odpowiada, ja w ogle nie biore udzialu w negocjacjach. Oznajmiamy ze znamy ceny i prosimy o dobra i lokalna cene, nie dla ‚mzungu’. Posrednik podaje calkiem dobra cene, ale Jaromira udaje ze jest zaskoczony tak wysoka cena, po czym uzgadniamy po polsku, z niezbyt zadowolonymi minami, ze jedziemy i bierzemy dodatkowy rower na bagaze. Pytamy jeszcze o upust i dobijamy targu. Wolimy zredukowac cene wyjsciowa do lokalnej ceny i potem dac napiwek. Wszyscy sa bardziej zadowoleni.

Podroz jest zaskakujaco ….komfortowa! Miekkie, duze siedzisko na bagazniku amoryzuje nieliczne dziury w sciezce. W ciagu godzinnej trasy tylko raz schodzimy z rowerow zeby przejsc przez plytka rzeke. Jeszcze nie dotarlismy do bram parku ale juz nam sie podoba.

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *