4 dni na wybojach, Filipiny

W Roxas lapiemy transport na polnoc. Autobus nie wyglada nalepiej a juz na pewno jest przeladowany ale kierowca oznajmia ze ma dla nas miejsca. A i owszem sa ale ..na dachu! Poniewaz perspektywa pozostania w miescinie nam sie nie usmiecha a nadzieje na normalny transport sa raczej plonne, wskakujemy na dach i na pudlach i tobolach moscimy sobie jakies miejsce. Fakt ze jest swieze powietrze jest zaleta ale trzeba bardzo uwazac zeby :
– nie dac sie powiesic na kablach wiszacych nad ulica
– nie stracic oka na trafiajacych w nas galeziach
– trzymac sie caly czas zeby nie spasc na wybojach i ostrych zakretach. 

Bileter-pomocnik spiewa albo wrzeszczac pozdrawia wszystkich wokol, Koreanki jecza ze strachu a ja od czasu do czasu uzywam niecenzuralnych zwrotow obiecujac sobie ze NIGDY WIECEJ. Najgorsze jes to, ze autobus osiaga takie przechyly ze wywrotka jest tylko kwestia czasu. Oby na druga strone.. Moze i przez pierwsza godzine jazda jest ciekawa ale miny rzedna kiedy grzezniemy w blocie, silnik zaniemowil, zmieniamy po raz piaty opone a do celu ciagle daleko.. Po 7 godzinach z radoscia umykamy z tej jezdzacej trumny.   
Po dniu na autobusie czasna dzionek na lodzi. Nieodgadnione jest jak w zatoce tylu wysp moga byc tak ogromne faje! Widoki imponujace, snurkowanie interesujace a najlepsza jest romantyczna sekretna zatoka. Mozna sie do niej dostac tylko wplaw waskim przesmykiem w skale aby wyplynac na bieluka plaze oslonieta ze wszystkich stron wysokimi skalami… Wplywamy do lagun, zatok i na plaze wysepek po czym z obtluczonymi pupami i przemoczeni wracamy na lad. Ekscytujace przezycie :)
Zeby nie wyjsc z wprawy nastepnego dnia dosiadamy wielki motor krsowy (ze niby wiekszy jest wygodniejszy) i ruszamy poza miasto. Zaciekawieni zatrzymujemy sie na walki kogutow ktore ku naszemu zdziwieniu sa krotkie i krwawe. Naposzone koguty kilkakrotnie skacza sobie do gardel po czym jeden pada na ziemie – martwy! Nie wiedzialam ze podstawa rosolu jest takim szybkim zabojca…
Przejezdzamy przez wioski, pola ryzowe, nad plazami, obok taplajacych sie w blocie wolow, pracujacych ludzi, machajacych dzieciakow, miijajac sie z przeladowanymi autobusami, ktore wzbijaly duszacy kurz zatrzymujac nas w miejscu… Zmeczeni i zadowoleni wracamy do miasteczka -ja pod wymarzony chlodny prysznic, Jaromir oczywiscie jeszcze pokatowal maszyne :)
Czwarty dzien na wybojach zaczal sie calkiem spokojnie – miejsce w autobusie mielismy i bylo calkiem wygodne :) Ale juz po godzinie Jaromir jedzie wcisniety w okno a ja z dzieckiem na kolanach. Autobus jeczy przy kazdym podjezdzie i wydaje ostatnie tchnienia ale szybko i wytrwale prze do przodu jak szalony przez pierwsze 4 godziny! Juz radosni robimy zaklady o ile szybciej bedziemy niz zwykle az ..rozpada sie tylne lozysko. I czekamy gdzies miedzy wioskami przez 4 godziny na naprawe.. Tym razem pdroz trwala 11godzin (280km)
 
 

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *