Alice Springs – Uluru, AUSTRALIA

Z wiosennego Pierth (18’C)  lecimy do ‚interioru’ – w Alice temperatura wynosi 38’C. W tym drugim najwiekszym miescie Terytorium Polnocnego populacja 26tys osob z czego ok 30% to Aborygeni. I owszem, widac i slychac ich dosc czesto. I czuc rowniez… Woda zawsze byla tu skarbem i Aborygeni badzo ja cenia, do tego stopnia ze sie rzadko myja. Historycznie mialo to znaczenie takie, ze aby upolowac zwierze u wodopoju, nie mogli zanieczyscic jej swoim potem/zapachem, poniewaz plochliwe zwierzeta by uciekly. Wiec sie nie kapali. Nawet pijac wode nie korzystali z glownego zrodla tylko wykopywali mala studzienke obok i pili wode z liscia… Problem jaki maja z nimi biali australijczycy wiaze sie z tym, ze wiekszosc Aborygenow woli byc bezrobotnymi (i dostawac spory zasilek), czyli sa utrzymywani glownie z podatkow.

 

Po dniu spedzonym w miasteczku ruszamy do oddalonego o 500 km Uluru. Najpierw wspinamy sie na urwiska ‚King Kanion’, by potem zejsc w dol, do malego jeziorka do ktorego wskakuje prawie cala nasza wycieczka. Zbawienny chlod przydaje sie w tym upale. Ciekawe ze w tych temperaturach czlowiek wypija po 3-4 litry dziennie.

Noc spedzamy w buszu pod golym niebem. Na szczescie ani weze ani skorpiony nas nei budza.

Po spacerze wsrod wielkich monolitow Kata Tjuta, docieramy przed zachodem slonca do slynnej, swietej gory aborygenow. Rzeczywiscie jest ogromna i robi wrazenie. Ale naprawde powala wdrapanie sie na nia (po lancuchach) i widok na bezkresne pustkowie ze szczytu tego gigantycznego glazu :)

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *